wtorek, 21 kwietnia 2015

Moje spotkania z górami - Barania Góra

Bieg na Baranią Górę

 

Był rok 1977, druga połowa września. Dziś prawie po trzydziestu ośmiu latach miło wspomina się tamtą cudowną, prawdziwie polską jesień. 

Były to moje pierwsze wczasy (kolonii dziecięcych nie liczę). Z terminem wstrzeliłem się najlepiej jak mogłem. A i miejsce wybrałem wspaniałe. Wisła - Głębce. Dzisiaj znane jako rodzinne miasto Adama Małysza. Wówczas tylko państwo Małyszowie  wiedzieli, że za około dwa miesiące przyjdzie na świat  ich dziecko. Prawdopodobnie nie wiedzieli, że to będzie syn, a już na pewno nie przypuszczali, że po latach zostanie jednym z najlepszych skoczków narciarskich na świecie.

Do dzisiaj mam ogromny sentyment do Wisły, Beskidu Śląskiego i Baraniej Góry.

W tamtych czasach podróżowało się głównie koleją. 
Bez problemów dotarłem wraz ze swoim tatą (to jego zabrałem na te wczasy) do celu. Już na miejscu kupiliśmy kilka map turystycznych i plan Wisły i okolic.
Miałem ze sobą oczywiście aparat fotograficzny marki Smiena 8 i kolorowy film do robienia slajdów.

Przez niemal całe trzy tygodnie mieliśmy wręcz idealną pogodę do wypoczynku i spacerów po całej okolicy. Wszędzie chodziliśmy piechotą, zrobiliśmy kilkaset kilometrów.
Bodaj największym naszym przeżyciem była jazda koleją linową na Czantorię.  

Ale główna atrakcja dopiero na mnie czekała. Wybraliśmy się z samego rana z zamiarem zwiedzania okolic. Dotarliśmy do rozlewiska - sztucznego jeziora spiętrzającego wody Białej i Czarnej Wisełki. Już sama zapora robi wrażenie. Budowano ją około trzy lata (1972r.). Stanowi główne zabezpieczenie wody dla licznych pensjonatów i hoteli.

Niebieskim szlakiem na Baranią Górę można wejść w około 2,5 godziny. Ale mając 25 lat i kozacki charakter oraz odpowiednie buty na nogach zrobiłem to dokładnie w 45 minut. Po drodze mijałem wielu turystów. Szli pojedynczo i małymi grupkami. Nie było jednak takiego, który by biegł. Droga powrotna zajęła mi nieco ponad pół godziny. Tata oczywiście nie zaryzykował i czekał na mnie na dole przy parkingu.
Zamieszczone obok zdjęcie pochodzi już z obecnych czasów. Wówczas na miejscu wieży widokowej stał kamienny obelisk, pod którym zakopałem symboliczną złotówkę.
To po to, by kiedyś tu wrócić. 
Byłem pewny, że tu zawitam ponownie. To miejsce mnie urzekło. Wspaniały klimat, kontakt z naturą i prawdziwa wolność na szlaku. To jest to właśnie, co lubię. I chciałem, aby tym bakcylem zostali zarażeni moi najbliżsi. 
Pokonanie dystansu na Baranią i z powrotem było dla mnie czymś naturalnym, poczułem jakbym się do tego narodził, by biegać i chodzić po górach.
To był wyczyn, który nigdy nie został powtórzony. 
Zapewne dlatego, że w tamtych latach była moda na rodzinne wyjazdy nad Bałtyk. Poza tym nad morze mamy do pokonania niespełna 170 km, ale żeby wybrać się w góry musimy przejechać około 400. 

Dopiero po dwudziestu trzech latach, w 2000 roku wybraliśmy się całą obecną rodziną dokładnie w to samo miejsce. Na spotkanie z najpopularniejszym sportowcem Polski - Adamem Małyszem. Mieliśmy nawet okazję zamienić z nim kilka słów. Córka była wprost wniebowzięta. 
Powody tej wyprawy były dwa. Pierwszy: zrealizować marzenie córki i zdobyć "na żywo" autograf Adama  Małysza. Drugi: miałem już po dziurki w nosie rokroczne wyjazdy nad morze, chociaż każdego lata jechaliśmy w inne miejsce nad Bałtykiem. Tym razem udało mi się przekonać rodzinę do pierwszej wspólnej wyprawy w góry.

Zaproponowałem marsz na Baranią Górę niemal identyczną trasą, jaką biegłem przed laty. Wspinaczka na szczyt w upalny lipcowy dzień była niezłą szkołą, szczególnie dla naszej 9-letniej wówczas córki.

To były nasze najlepsze wspólne wakacje. Mamy nagrany film i zrobione kilkadziesiąt zdjęć w wersji analogowej. Często do nich wracamy, by razem powspominać tamte chwile.
  
Dzisiaj wiem, że góry pokochał nasz syn. Od wielu lat urlop spędza tylko w górach. Jest nimi zwyczajnie zafascynowany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz